Wspomnienia Józefa Sznajdera żołnierza AK okręgu Lwów - Część 11 - "Polecenie odgórne"

avatar

Józef Sznajder.jpg

Po przyjściu sowietów do Lwowa nasza organizacja bardzo zmalała. Dużo naszych było aresztowanych, wielu z posuwającym się frontem przeszło na tereny zachodni Polski, a wielu musiało się ukrywać by ich nie aresztowano. Kiedy władza sowiecka zaczęła rozwijać swoją działalność na terenie Lwowa – zaczęła zbierać mężczyzn do wojska . Zaczęliśmy z kolegami szukać zajęcia takiego aby uniknąć służby w wojsku. Mnie udało się znaleźć zajęcie w kolejowej jednostce wojskowej przy remoncie mostów kolejowych i długo tam nie pracowałem gdyż była to praca ciężka i wymagająca dużo wysiłku. Kiedy otworzono studia wyższe zapisałem się z kolegami na Weterynarium z myślą że tam nie będzie obowiązywać służba wojskowa. Kiedy dowiedzieliśmy się że uczelnia nie odracza od służby wojskowej zapisaliśmy się z kolegami do technikum mechanicznego który zabezpieczał na czas nauki odbywanie służby w wojsku. Nie rezygnując z studiów udało nam się załatwić tak że w ważnych wykładach uczestniczyliśmy w technikum czy też na uczelni. Czasami przychodziło się tak że w czasie przerwy szybkim marszem szło się z technikum na uczelnię lub odwrotnie. O tym i częściowo niektórzy, a zwłaszcza profesorowie wiedzieli. Tak nam się udało ukończyć jeden rok.

Po jakimś czasie udało mi się nawiązać kontakt z dwoma kolegami. To jest Kolegą Tadeuszem Ciskiem PS.”Andrzej” i Sławkiem Kaczorowskim PS.”?(tutaj musze pogrzebać w pewnej książce która jest na mieszkaniu babci)”. „Andrzej” miał kontakty z wyższą komórką od której od czasu do czasu otrzymywał polecenia. Zadaniem naszym było mieć stale szeroko otwarte oczy i pomagać w miarę możliwości rodzinom aresztowanych - potrzebującym pomocy jak również kolportowanie gazetek tajnych „Słowo Polskie”, „Ziemia Czarnowieńska” i inne. Miejscem naszego spotkania była mała cukierenka prywatna przy ul. Piłsudskiego którego nr nie pamiętam, a potem mieszkanie tego cukiernika. Właściciel tej cukierenki i tego mieszkania był bardzo zadowolony z naszych spotkań, czasami nie wiedząc o naszych celach gdyż tam przychodziliśmy najeść się bardzo dobrych ciastek, a zwłaszcza serników i makowników. Jak mieliśmy dobry apetyt to nawet całe brytfanki znikały w naszych żołądkach, gdyż naprawdę były bardzo dobre a nam bardzo smakowały.

Dnia 8 marca 1945r. około godz. 10:00 spotkaliśmy się w mieszkaniu Cukiernika i po skonsumowaniu sernika miał Tadziek Cisek wykonać pewne polecenie nadanie odgórne, a ja z Sławkiem Kaczorowskim mieliśmy ubezpieczać. Po wyjściu z mieszkania Andrzej poszedł pierwszy a my w oddaleniu około 20 metrów za nim. Na drodze spotkał kolegę z którym szedł. Na ulicy Zamartynowskiej zauważyłem że koło Tadzika nastąpiło zamieszanie i w tym momencie i my usłyszeliśmy – „Ruki Wier” i od tyłu włożono nam rękę do wewnętrznej kieszeni od płaszcza gdzie mieliśmy pistolety, a następnie nie wiedząc kto nas prowadzi zaprowadzono nas do budynku gdzie kiedyś było muzeum wojskowe przy ul. Rutowskiego gdzie na parterze prawdopodobnie dyżurce postawiono nas dwóch pod ścianą tak aby jeden drugiego nie widział i nie mógł się porozumieć z rękoma na karku.
zmartynowska.jfif
Ulica Zamartynowska - Lwów

Po jakimś czasie pojedynczo zabrano nas do samochodu i odwieziono na ul. Pełczyńska do gmachu bywszej elektrowni a za czasów sowieckich siedziba NKWD. Jak się później dowiedziałem to ten osobnik z którym się kolega Cisek spotkał i szedł to był jego kolega z ławki szkolnej i miał żal do niego na tle miłosnym, a w tym czasie pracując na usługi NKWD sypnął jego, a przy tym i nas. Jego nazwisko MASŁYKA który później ukończył studia medyczne w Polsce i zamieszkał jako doktor w Mysłowicach.
Na ul. Pełczyńskiej przeprowadzono rewizję i wstępne przesłuchanie. Nie mogąc nic się specjalnie dowiedzieć wieczorem przeprowadzono mi na ul. Łąckiego do więzienia.
więzienie łąckiego.jpg
Więzienie przy ulicy Łackiego - Cela

W więzieniu na dyżurce przeprowadzono ścisłą rewizję, rozebrano mi do stroju Adama, i każdą rzecz szczegółowo obmacywano i kontrolowano. Pamiętam że miałem przy sobie srebrny łańcuszek z krzyżykiem. Krzyżyk ten był z orłem polskim. Była to pamiątka mojego dziadka gdyż to był krzyżyk z powstania 1863 roku. Był on dla mnie bardzo cenną pamiątką. Przekontrolowaną odzież kontrolujący rzecz odrzucał z boku mnie. Gdy zdejmowałem ostatnią koszulę z siebie chwyciłem za łańcuszek który udało mi się go jakoś rozerwać, a następnie rzucić go na skontrolowaną odzież co mój kontrolujący nie zauważył. Po pozwoleniu mi się ubrać uratowany łańcuszek z krzyżykiem schowałem. Ubranie było już bez pasa, krawatu i sznurówek, nie mówię już że wcześniej zabrali wszystką zawartość w kieszeniach razem z pieniędzmi i zegarkiem. Po ubraniu się zabrali mnie i zaprowadzili do celi nr 9 znajdującej się w piwnicy. W celi tej jak otworzyli drzwi uderzył mnie nieprzyjemny zaduch. Okazało się że już w niej było 12 aresztowanych którzy leżeli na podłodze pokotem. Jak śledzie w beczce gdyż ta cela była około 2 m szerokości i około 5 m długości, w górze pod sufitem niewielkie okno z którego nic nie można było widzieć, a około drzwi stała beczka Tz. Parasza do której wszyscy chodzili. Ponieważ przyprowadzono mnie ostatniego wiec kazano mi się kłaść tuż koło tej paraszy. Prawie przez całą noc nie mogłem spać gdyż rozmyślałem co dalej będzie oraz ten zaduch i odór wydzielający się z paraszy nie pozwalał mi jak również wzajemne ciche zaznajamianie się i zapytania. Tak doleżałem do rana.



0
0
0.000
3 comments